Anita Jasińska,
DO KOGO NALEŻY TEN KRZYŻAK? (HELEN OYEYEMI: 'KRÓTKA HISTORIA STOWARZYSZENIA NIEURODZAJNYCH DZIEWUCH')
A A A
Helen Oyeyemi jest brytyjską pisarką nigeryjskiego pochodzenia, autorką kilku nagradzanych książek, w tym dwóch przetłumaczonych na język polski: powieści „Mała Ikar” (2005) i niedawno wydanego zbioru „Krótka historia Stowarzyszenia Nieurodziwych Dziewuch i inne opowiadania” (2018), zdobywczynią głównej nagrody PEN Open Book z 2017 roku. Świat wykreowany w tym tomie opowiadań został jako niepokojąco odmienny od jego odpowiednika znanego czytelnikom z codzienności. Pęknięcie, które ujawnia magiczność opisywanych historii, wydarza się już na początku. Pisarka wciąga czytelnika w nieznany porządek narracji i nie pozwala uśpić czujności aż do mistrzowsko pomyślanego ostatniego zdania.
Dziewięć opowiadań, których akcja toczy się w różnych miejscach i czasie, opisuje losy nietuzinkowych bohaterów. Akradyego, żyjącego pod rządami tyrana, paczki przyjaciół ze szkoły lalkarskiej, rodziny pracującej w osobliwym hotelu czy niemowlaka znalezionego w katalońskiej kaplicy. Pisarka bez trudu radzi sobie z krótkimi, wymagającymi formami. Wyraziste postaci o nietuzinkowych biografiach tworzą oś, wokół której toczyć się będzie akcja niepozbawiona elementów magicznych. Bohaterów książki zastajemy w czasie trudnych wyborów i nieoczywistych decyzji. Każdy najmniej precyzyjny ruch powoduje zmianę w codzienności nieodpornej na nieustanną dekonstrukcję. Oyeyemi zdaje się poddawać w wątpliwość ideę człowieczego sprawstwa. To nie ono, albo nie wyłącznie ono, pełni funkcję instancji nadrzędnej. Może jest tak – kontynuując myśl – że los napędzany jest przez niezgrabne ruchy lalkarskiego krzyżaka, którego linki co rusz plączą się i kręcą. Tworzą zatem pajęczynę zdarzeń i wypadków utkaną z przypadkowo dobranego materiału. Można zatem zadać pytanie o tożsamość władcy marionetek, który wprawia machinę lalkarskiego teatru w nieprzerwany ruch.
Bohaterowie, zmieniając swoją rolę, współistnieją w „nie swoich” narracjach. Płynnie i subtelnie przechodzą, materializując się w innym miejscu jak cienie lub zjawy. Ta mistyczna strona książki okaże się motywem przewodnim. Jak się wydaje, nadrzędnym celem Oyeyemi było ujawnienie, że widzialny i zdroworozsądkowy świat materialny jest tylko ubogą i zwyczajną połową z całości Istnienia. Tak rozumiany romantyczny duch opowieści stanie się obsesyjnie widoczny w mikrokosmosie każdej z postaci.
Tym, co pojawia się nieustannie, spinając wszystkie opowieści w jedną, choć niejednorodną pełnię, jest figura klucza. Klucza, który będzie metaforą tajemnicy, niepoznanej prawdy, wieloletniej tęsknoty i nieodgadnionej zagadki. Wszyscy będą w posiadaniu jakiegoś klucza, który otwiera jakiś zamek. Dla każdego z bohaterów klucz będzie oznaczał coś innego, choć dla wszystkich będzie tak samo ważny. Jak już zauważyłam, proza autorki jest dziwnie niepokojąca. Każda opowieść wydaje się niezamknięta, a narracja dokończona zbyt wcześnie, jak gdyby tuż przed rozwiązaniem. Opowieści ozdobione językowymi ornamentami płyną lekko i swobodnie.
Choć wszystkie mikrohistorie zdają się być literacko równe, to jedną z najciekawszych okazuje się opowiadanie „Obecność” zbudowane na wierze w ponadrozumowe przekraczanie granic między życiem i śmiercią, cielesnością i duchowością, pamięcią i doświadczeniem. Przywoływanie (a może wywoływanie?) zmarłych w postaci mimetycznego cienia, który ma spełnić funkcję środka pomocniczego w przeżywaniu żałoby, jest bodaj najbardziej wyrazistym przykładem zmieszania dwóch odrębnych porządków.
Ciało, jako świątynia mistyki i mizerne odbicie ducha, urasta w książce do rangi lejtmotywu. Rodząca się seksualność, grzeszna cielesność czy namacalność istnienia są prawdziwymi trzonami mozolnie budowanych narracji. Odrealnione wizje, pojawiające się w głowach dwójki psychologów, Jill i Jacoba, podczas trwania pierwszych prób eksperymentu, obnażają wszelkie negatywne skutki zbyt dużej i odważnej ingerencji w niedostępny dla ludzi świat. Tym, czego należy się obawiać, jest zagubienie w czasie, a także niebezpieczeństwo, które niosą za sobą kolejno pojawiające się fantazje i brak jasnego podziału na to, co wyobrażone i co prawdziwe, projektowane i rzeczywiste.
Jill, zgnębiona wrażeniem zatrzymania czasu, pozwala sobie powiedzieć „sprawdzam”, chce przywrócić odpowiedni porządek. Rwane na strzępy dni wyglądają jak nielogiczny i pozbawiony chronologii zdarzeń sen. Wszystko wydarza się jednocześnie, przy – paradoksalnie – braku obiektywnych zmiennych. Świat zewnętrzny i popadł w marazm, i zawrotnie przyspieszył.
Kolejnym elementem tworzącym w książce wrażenie koegzystowania pozornie odmiennych porządków jest silnie tu obecny ruch, pęd. Pęd rozumiany jako spadanie, przemieszczanie lub swobodne poruszanie drewnianymi kończynami ożywianymi przez zręczne palce lalkarzy. Lalki z kolei, definiowane jako bezrozumne zabawki, zyskują w oczach pisarki nowe życie, stając się niejako wytwórcami życiodajnej energii, a nie, jak w przypadku „zwyczajnych” kukieł, jej biernymi odbiorcami.
Helen Oyeyemi prowadzi swoich czytelników po omacku, bawiąc się w dziecięcą zabawę „ciepło-zimno”. Gdy mamy przekonanie graniczące z pewnością, że uchwyciliśmy sens którejś z opowieści, wyraźnie zmaterializowany sens brutalnie znika. Sieć połączeń widoczna jest niemal nieustannie. Rozpoznane wcześniej figury przenikają przez kolejne warstwy opowieści, zmieniając istotę znaczenia. I to właśnie w tym miejscu rodzi się sposobność do wielu różnych odczytań i prób interpretacji.
Lekturową trudnością natomiast może okazać się tempo prowadzonej narracji. Wszystko ma swoje miejsce i czas, z naciskiem na czas. Autorka wyhamowuje zbyt pospiesznie budowaną fabułę na rzecz finezyjnej zabawy słowem. Brak ostentacyjnie szybkiej akcji nie jest jednak zarzutem wobec pisarki. Jest raczej wskazaniem na spokojny literacki charakter, który – silnie obecny w każdej z miniatur – może spowolnić tok lektury. To, jak się wydaje, konieczne, by – proszę wybaczy nieco egzaltowany ton – móc się w tej literackiej próbie rozsmakować. A pisząc „rozsmakować”, mam na myśli: w pełni docenić przemyślaną formułę, w której zamknięto wiele interesujących spotkań.
I znowu: tym, co łączy zebrane w tomie opowiadania, jest historia osobliwych relacji. To właśnie one są pretekstem do pogłębionej refleksji albo sposobnością do podróży w głąb własnej, prywatnej historii. Tyche i Ked spotykają siebie, by niedługo potem poznać Freddy’ego, Myrna wikła się w znajomość z Randhą, Jill i Jacob widzą Alexa, a Eirinia Pierwsza spotyka Mężczyznę. Choć może to Mężczyzna spotyka Eirinię Pierwszą? Gęś wychodzi wilkowi na przeciw, a Leporel nie odpuszcza przyjaźni z Arkadym i Giacomo.
Splot fantastycznych przypadków byłby całkiem prawdopodobny, gdyby nie prorocze słowa jednej z bohaterek książki, drewnianej lalki, która bezpardonowa stwierdza, że „pomyłka jest wykluczona” (s. 88). A jeśli tak, to kolejne zdarzenia są częścią większego planu. Nie pozostaje więc nic innego, jak ciągłe łączenie przygodnie rozsypanych kropek.
Bezsprzeczną wartością książki jest piękny literacki język. Trudno orzec, czy to już wirtuozeria słowa, czy jeszcze niezwykła wrażliwość i lingwistyczna intuicja. Kolejne frazy splatają się bezboleśnie lekko, układając w całe zdania, a zdania w niezwykle kwieciste akapity. Brzmienia układają się w harmonijne sekwencje, manifestując swoją nachalną obecność. Lekkość kobiecego pióra niemal uwidacznia się na muśniętych farbą drukarską stronach książki. A gdy dotrzemy już do ostatniej z kartek, będzie nam trochę żal, że to koniec tak niezwykle opowiedzianych historii. Historii, które pragnęliśmy przeczytać, ale o których nigdy nie chcielibyśmy myśleć w pierwszej osobie. Zawód miesza się z wdzięcznością, fascynacja ze strachem, a komfortowe poczucie bezpieczeństwa z potrzebą chwilowego wzdrygnięcia na nieznajomy dźwięk lub podmuch zimnego powietrza.
Anita Jasińska, ArtPapier,
http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=353&artykul=6930