Budowanie pośród utrat Debiutancka powieść Meral Kureyshi – choć nie wiem, czy nie słuszniej byłoby tę książkę nazwać poetycką etiudą – to znakomity dowód na to, że biografia twórcy może zrodzić wielką literaturę. Wystarczy być uważnym i czułym. Dużo pamiętać. Czasem zbyt dużo. A czasami wyjątkowo dokładnie, by złożyć opowieść o dorastaniu i utratach w tak ujmującą całość, jaką są „Słonie w ogrodzie”. Kureyshi pisze o tożsamości dziecka, dziewczynki przeradzającej się w kobietę, ale przede wszystkim o tożsamości imigrantki, która musi zmierzyć się z dwoma odejściami – ukochanego ojca będącego zawsze punktem odniesienia do wszystkiego oraz pierwszej ojczyzny, Kosowa ze wspomnień, snów i wyobrażeń. Ta powieść to nie tylko wzruszająca historia pożegnania prawdopodobnie z najważniejszym człowiekiem na świecie, ale także żegnania się z oswojoną przestrzenią kraju, który wciąż na nowo we wspomnieniach odzywa się za pomocą śpiewów, modlitw oraz słów zmieniających dziś znaczenie.
Baba odszedł bardzo wcześnie. Nie było mu dane cieszyć się życiem nawet przez półwiecze. Opowieść rozpoczyna wspomnienie pogrzebu i żałoby. Ojciec funkcjonuje jako pocieszyciel, tłumacz, przewodnik i mędrzec spajający rodzinę, ale także jako pewien symbol – człowiek, którego działania uporządkowały świat dziewczynie dorastającej ze świadomością, że syta i szczęśliwa Szwajcaria niekoniecznie chce się swymi dobrami podzielić. Niekoniecznie chce uznać rodzinę Baby za własną. Kulturalnie, lecz stanowczo odmawiając, igrając z emocjami i oczekiwaniami. A jednak w rodzinie migrantów, która kilkanaście lat żyła w sercu Europy w trudnym do zwerbalizowania zawieszeniu, Baba zawsze potrafił sprawić, że tęskniąca za nim dzisiaj córka widziała świat w uporządkowanych konturach. Wiele tu przejmujących scen świadczących o tym, że porządek się rozpadł wraz ze śmiercią ojca, ale najbardziej chyba zapada w pamięć wspomnienie, gdy autorka opowiada o tym, jak starała się zrównać oddech z oddechem obserwowanego Baby.
Jedno z jego niewielu spełnionych marzeń na emigracji to posiadanie czerwonego mercedesa. Poza tym – lata niepewności, ciężkiej pracy, uczciwego starania się o prawo pobytu w najpiękniejszym z krajów świata. Kiedy Baba całował ziemię Zurychu, nie spodziewał się, jak wiele trudności postawi przed jego rodziną miejsce, które wspólnie wybrali do lepszego życia. Tymczasem autorka wciąż na nowo powraca do swojego Prizren. Zdaje sobie sprawę z tego, że szwajcarskie życie stało się alternatywnym, ale ona wciąż tkwi w tureckiej mniejszości muzułmańskiej, gdzie ukształtowała swą wrażliwość i rozumiała, czym jest bliskość z ludźmi. Kolejna wyjątkowo sugestywna scena to wspomnienie, w którym dorosła już kobieta wchodzi do dawnej sali lekcyjnej i na tablicy pisze swoje imię, które potem zamazuje ręką. To doskonałe zobrazowanie tego, co przez lata działo się z jej tożsamością. Zatarciu uległo to, co kiedyś było przecież czymś najważniejszym. Rzeczy pierwsze, pierwsze doznania i myśli dziś przefiltrowane są przez pryzmat gorzkich doświadczeń imigranckiego wyobcowania. A ono jest potęgowane przez fakt, że nie mam już Baby. Nie ma też pewności, że rodzina zawsze była tym, co chroniło przed każdą niepewnością.
W ramionach Baby można było się naprawdę schronić, w jego obecności pożegnać samotność. Dziś narratorka musi zmierzyć się z utraconym ojcem i pożegnać Prizren w takim kształcie, w jakim je zapamiętała. Meral Kureyshi opowiada też o lingwistycznym aspekcie swojego wyobcowania. O językach Szwajcarii, w które musiała wrosnąć, i o słowach oraz frazach z ojczyzny – zapisanych w pamięci na zawsze jak życiowe drogowskazy. Ta książka tak pięknie pozbawiona chronologii opowiada o tych zdarzeniach, w których autorka musiała określić, kim jest, do kogo przynależy i z kim chce tworzyć bliskie więzi. Baba był zawsze najważniejszy. Pozostawiona w żałobie matka ukrywa się pośród smug papierosowego dymu i jej dramat jest pewnym niemym tłem tego, co przeżywa opuszczona córka. Kobieta zmuszona do nakreślenia nowego azymutu życiowego. Zawikłana we wspomnienia, które dopiero po latach nabierają wyraźnego kształtu.
„Słonie w ogrodzie” to powieść przesycona smutkiem, ale nie ma go w nadmiarze; Kureyshi znakomicie zachowuje równowagę między tym, co sentymentalne, a tym, co po prostu konieczne do opisania. Wybiórczość życiowych zdarzeń i asocjacje budujące specyficzny rytm książki są wyrazem z jednej strony bezradności i zagubienia, z drugiej jednak – coraz silniejszej samoświadomości, poczucia stanowienia o własnym losie, samodzielnego pisania opowieści o życiu. Wydobywa się z tej narracji osamotnione dziecko nazbyt szybko, ale i bardzo intensywnie przechodzące wszystkie konieczne do osiągnięcia dorosłości inicjacje. Meral Kureyshi pisze o swoich emocjach bardzo subtelnie. Czasem zamyka to pisanie w poetyckie zagadki, gdy na przykład opowiada o nieznośnym ciężarze na końcu włosów. Wchodzimy w ten świat z wyjątkową delikatnością i jesteśmy prowadzeni bardzo subtelnie przez doświadczenia tragiczne, bolesne, uprzedmiotawiające narratorkę i pozwalające jej jednocześnie zbudować silne poczucie zgody na to, kim się stała.
To zatem opowieść inicjacyjna, ujmujące epitafium, ale przede wszystkim czytelna w odbiorze pod każdą europejską szerokością geograficzną historia o trudnym statusie rodziny imigranckiej. Ludzi starających się przez lata zjednać sobie tych, pośród których wybrali dla siebie lepsze życie. To życie wcale takie nie jest. Wiele oblicz wyobcowania i dramatyczna niepewność nakreślone są w szeregu krótkich narracji opowiadających historie bolesne, wstydliwe, czasami upokarzające. A jednak jest w Meral Kureyshi siła. Pewnie wiąże się też z upartością odziedziczoną po Babie. Ta książka wrasta mocno w to, co minęło, ale jest jednocześnie opowieścią o świadomym życiu w innym społeczeństwie. Ono w końcu akceptuje i szanuje, a kontroler nie sprawdza biletu, bo ufa, tylko patrząc. Autorka opowiada o konsekwencji wyboru tej inności oraz o walce o to, co własne, dobre i dające szczęście – w takim znaczeniu funkcjonuje trafnie do tych opowieści dobrany tytuł. Kureyshi zachwyca nienarzucającym interpretacji stylem, w którym odnaleźć można fragmenty dotychczasowego życia składane w całość. Bo nadszedł na to czas. Wówczas, gdy nie ma już kogoś, kto w tej układance kiedyś pomagał. Naprawdę piękna książka.
Jarosław Czechowicz, Krytycznym okiem, http://krytycznymokiem.blogspot.com/2018/04/sonie-w-ogrodzie-meral-kureyshi.html