Sekundy, minuty. Na marginesie „Kota, który spadł z nieba” Hiraidego Takashiego kilka ulotnych wrażeń31 grudnia 2016 ~ Luiza Stachura
Jesteś cudem. Kruchym, niewinnym, pełnym lęku, ale jednocześnie bogatym w wewnętrzną radość i urok, nieskażonym przez rzeczywistość egoistycznych ludzi. Wystarczy twoja obecność, nie potrzeba nam wielkich ani małych słów. Jeden drobny gest, subtelne dotknięcie i spojrzenie są wystarczające, by poczuć, że jesteś naprawdę, autentycznie, w pełni, a nie tylko zastępczo i iluzorycznie. Bo nie jesteś wyobrażeniem, nie jesteś pięknym snem, którego odejście będzie zwiastowało koniec marzenia i początek prawdziwego świata. Nie jesteś?
Koniec lat 80. XX wieku, Tokio. Zbliżają się wielkie zmiany, niedługo skończy się okres Shōwa (1926-1989), podczas którego dokonał się szereg zmian na wzór Zachodni w Japonii. Względny spokój pozornie gwarantowany przez szybki wzrost ekonomiczny zapowiada mimowolnie, podskórnie zmierzch starej epoki. On-narrator, bezimienny, pracuje jako redaktor w wydawnictwie, ona – jego żona – jest korektorką. Oboje mają około trzydziestu siedmiu lat, są bez majątku, nie mają dzieci, ale wciąż szukają miejsce dla siebie – spokojnego, cichego, chociaż rozbrzmiewającego wewnętrzną radością, promiennością i świeżością. Wprowadzają się do wynajmowanego jako mieszkanie domku gościnnego na pięknej posiadłości z domem w japońskim stylu i zachwycającym ogrodem. W związku z chorobą on musi zrezygnować z pracy stałej na rzecz zleceń, które może wykonywać w domu.
„Aż trudno uwierzyć, jak bardzo nastawienie wpływa na sposób postrzegania świata.”*
Pewnego dnia drogę małżeństwa przecina „ślicznotka” – piękna kotka znaleziona przez sąsiadów i nazwana Chibi, czyli „mała”. I jej zjawienie się będzie znakiem końca starego oraz zwiastunem początku nowego. Chibi symbolicznie wprowadzi jego i ją w kolejną epokę – Heisei, od 1989 do dziś trwającą w Japonii. Każdy dzień i każda noc z chwilową, ulotną obecnością boskiego stworzenia, Chibi, kotki, która nie pozwala się dotykać i nie miauczy, umożliwi małżeństwu głębsze wejście w pozornie nudny, bo oczywisty świat codzienności, i odkrycie, że właśnie drobne gesty przynoszą autentyczną radość i uśmiech, w nich kryje się szczęście i piękno. Kotka stopniowo wprowadzi się do życia małżeństwa i pozostawi w nich niezatarty ślad swojego kruchego istnienia, znak obecności czegoś niebiańskiego, eterycznego i nieuchwytnego, co sprawia bolesną radość, wywołuje łzy jak widok czegoś tak zachwycającego i olśniewającego, że zostawiającego wrażenie niemożliwego do zdobycia na własność, do zatrzymania przy sobie w pełni.
Uliczka, przy której mieściła się posesja właścicieli domu wynajmowanego przez małżeństwo, miała kształt błyskawicy. Wyraźnym, charakterystycznym punktem ulicy była brzostownica. Trzeci, dopełniający element przestrzeni to zachwycający ogród, w którym roślinność i owady urządziły wspaniały mikroświat. W takim miejscu z częstym gościem w postaci drobnej kotki małżeństwo zbudowało własny oniryczny świat, krainę marzeń, gdzie obserwowali zmiany pór roku, medytowali nad rzeką czasu, włączyli się w nurt istnień, wyciszyli i odnaleźli siebie. Na początku lat 90. XX stulecia przyszedł jednak krach. Właścicielka pięknego domu stanęła przed koniecznością sprzedaży posesji. Po rozkwicie królestwa snu nadszedł zmierzch, upadek, ruina. Ale zarazem był to impuls do działania, katalizator do tyleż odbudowy, ile przebudowy, nie rekonstrukcji, lecz konstruowania czegoś nowego, bardziej świadomego.
On, by zatrzymać przy sobie przemijający świat, przepływającą rzeczywistość jak ze snu i by zachować wspólnie przeżytą wraz z żoną radość, zaczął spisywać w formie esejów poszczególne chwile. Zatrzymywał momenty w postaci słów, a więc w lepszej formie niż tylko w postaci zdjęcia, które pozbawione jest opisu emocji towarzyszących osobie fotografującej. Swoje teksty podsyłał do wydawnictwa i one złożyły się na książkę. Tak, właśnie tę – nostalgiczną, wypełnioną smutkiem i zarazem pełną nadziei radością, bardzo intymną, introspektywną. Jakże odmienną od satyrycznego Jestem kotem Natsumego Sōsekiego.
Kot, który spadł z nieba to dobry pretekst do rozważań nad przemijaniem, cyklicznością życia, kwestią wyboru i przeznaczenia. Bo czasami spotykamy kogoś czy coś nieprzypadkowo. Od nas zależy, czy wykorzystamy szansę i czas, który mamy, aby zbudować coś mimo iż kruchego, to jednak trwalszego, bo autentycznego, szczerego. Czy też zaprzepaścimy okazję na rzecz poszukiwania złudnego, bo szybko osiągalnego i głośnego szczęścia, przynoszącego rozczarowanie. Hiraide Takashi (ur. 1950) stworzył piękną, poetycko-eseistyczną opowieść o efemerycznym świecie. Opowieść delikatną, subtelną, niezwykle zmysłową i oddziałującą na wrażliwość czytelnika. Paradoksalnie jednak w prostocie historii kryje się jej największe niebezpieczeństwo. Bo każe się zatrzymać, wsłuchać w wewnętrzny świat, zobaczyć naturalne piękno rzeczywistości, zachwycić drobnymi elementami, gestami, szczerym uśmiechem i autentycznymi łzami. A to przecież jest trudne i bolesne w świecie wymagającym siły i nieustannej walki, pozoru i sztuczności, a odrzucającym słabość i wrażliwość, negującym marzenia i istnienie onirycznej krainy.
Ale Hiraide jest poetą, więc on może się ukryć w słowach. Część swojej wrażliwości może zapisać.
Luiza Stachura, https://owarinaiyume.wordpress.com/