Futuryści mówią o życiu, aktywności, dynamizmie. Gloryfikują heroizm i pierwotną męską siłę. Pragną zbudować nowy świat i zdają się z entuzjazmem podejmować to przedsięwzięcie. Zachłystują się wielką ideą lotu do gwiazd i ufnie zwracają twarze ku słońcu. A jednak jest w tym dyskursie coś zastanawiającego, co nie pozwala do końca uwierzyć w ich nieskażony entuzjazm. Zwłaszcza analiza pozostawionych przez futurystów tekstów dramatycznych pozwala z łatwością dojrzeć, że za butną apologią siły i zniszczenia kryje się ten sam lęk, który tak otwarcie uczynili osią swojej poezji dekadenccy zmierzchowcy. Począwszy od pierwszych manifestów, w konstrukcji futurystycznego świata uderza fakt, że jest on budowany w obszarze dychotomicznych pojęć: życiu towarzyszą obrazy śmierci, a blaskowi – mrok. A przecież futuryści, w swym dążeniu do „prawdziwej” rzeczywistości, pragnęli wyzwolenia od kultury i jej dychotomii. Cóż więc oznacza to uparcie odtwarzane czarno-białe imaginarium? Czy jest to świadoma gra ze strukturami kultury, mająca na celu wyzwolenie z jej więzów, czy też nieświadome poddanie się im i szukanie w nich ochrony przed nowoczesnością, która raz po raz odkrywa przed człowiekiem tajemnice, na które ten nie jest całkiem przygotowany? Ślady tego nierozerwalnego związku odwagi i strachu w obliczu rzeczywistości znajdujemy już w manifeście założycielskim futuryzmu.
Właśnie ten dualizm spojrzenia na świat i na własne w nim miejsce, na ogół pomijany w pobieżnej analizie futurystycznej ideologii, znajduje wyraz w bogatej twórczości dramaturgicznej i teatralnej. O ile bowiem entuzjastyczny marsz ku nowej teatralności, nieprzerwany nawet w obliczu artystycznych porażek, potwierdza programowy optymizm futurystów, o tyle analiza dramaturgii odkrywa przez nami obszary lęku, doskonale wpisujące się w stan ducha ludzi modernizmu.