Następnego ranka spóźnił się tylko odrobinę, a Tokue Yoshii stała już pod wiśnią. Kiedy przeprosił, staruszka wskazała na gałąź nad sobą. – Popatrz, małe wisienki.
– Miała pani autobus tak wcześnie?
– Nie przejmuj się.
Pomaszerowała prosto do tylnego wejścia do sklepu, więc Sentarō nie dowiedział się, czym przyjechała, ale przecież autobusy na pewno jeszcze nie kursowały.
Weszli do kuchni. Czerwona fasolka azuki, która wypełniała miskę, napęczniała po całej nocy w wodzie. Każde ziarenko lśniło, wypełniając pomieszczenie inną niż zwykle atmosferą. Sentarō miał wrażenie, jakby nie patrzył na surowiec, a na stado żywych stworzeń.
– Och, śliczności – powiedziała Tokue i zbliżyła twarz do miski. Fasola nie pochodziła z okolic słynących z produkcji azuki, takich jak Obihiro czy Tanba[1]; w Doraharu nie mogli sobie pozwolić na krajowy produkt znanego producenta. Staruszka stwierdziła, że skoro tak, to chciałaby spróbować jakiejś zagranicznej. Sentarō wybitnie nie miał ochoty dokładać sobie pracy, ale zadzwonił do dostawcy i na początek poprosił o przywiezienie porcji fasoli kanadyjskiej produkcji.
Ustalili, że jednorazowo będą przerabiać dwa kilogramy. Po ugotowaniu trzeba było dusić azuki w syropie. W tym celu należało rozpuścić tyle drobnego cukru, ile wynosiło siedemdziesiąt procent masy fasoli po namoczeniu, a że robiła się ona ponad dwukrotnie cięższa, to po wszystkim powinni otrzymać niemal siedem kilogramów an.
Jeśli założyć, że na jedno dorayaki przypadało dwadzieścia gramów pasty, z jednej partii mogli zrobić od trzystu trzydziestu do trzystu czterdziestu sztuk. Nie zdarzało się, żeby zużył całe pięciokilogramowe opakowanie gotowego an w ciągu jednego dnia, więc koszty na pewno można było podzielić na kilka dni.
– No, zanim zabierzemy się do gotowania… – szepnęła Tokue i zaczęła dokładnie oglądać każde ziarenko po kolei. – Szefie, przeglądnąłeś je porządnie przez namoczeniem?
– Ale co?
– Jak to co? Azuki.
Sentarō pokręcił przecząco głową.
– Niektóre się nie nadają. – Zaczęła przebierać ziarenka powyginanymi palcami. Kiedy wybrała kilkanaście, położyła je sobie na dłoni i pokazała mężczyźnie. Jedne miały na powierzchni nierówności, które pozostały twarde nawet po namoczeniu, inne z kolei popękały. – Za granicą pewnie nie sprawdzają ich zbyt dokładnie. Więcej ostrożności.
Sentarō nigdy nie widział, żeby ktoś w ten sposób traktował zwykłe fasolki. Staruszka zbliżała do nich twarz tak bardzo, jakby się z nimi komunikowała. Nie przestała, nawet kiedy postawili azuki na palniku.
Sentarō kilkakrotnie próbował zrobić an samemu – za każdym razem gotował fasolę w specjalnym mosiężnym garnku zwanym sawari na dużym ogniu, aż nie zmiękła.
Tokue robiła to zupełnie inaczej.
Kiedy woda zaczęła wrzeć, staruszka natychmiast dolała zimnej. Powtórzyła to wiele razy, po czym odcedziła azuki na sicie, wrzuciła je z powrotem do garnka i zalała świeżą letnią wodą. Powiedziała, że robi się tak, aby zniwelować cierpkość świeżej fasoli. Potem gotowała ją na małym ogniu, mieszając drewnianą szpatułką delikatnie, żeby nie zmiażdżyć ziarenek. Przez cały ten czas Tokue była tak blisko garnka, że mało brakowało, a para buchnęłaby jej w twarz.
Na co patrzyła? Azuki zmieniały się jakoś czy co? Sentarō zrobił krok w przód i zaglądnął do naczynia. Nie wychwycił nic wartego uwagi.
Staruszka trzymała drewnianą szpatułkę pokrzywionymi palcami i wpatrywała się w ziarenka. Mężczyzna rzucił ukradkowe spojrzenie na jej profil. Pewnie będzie wymagać od niego takiego samego zaangażowania, skoro razem pracowali… Miał dość na samą myśl.
A jednak krótką chwilę później on także obserwował zawartość garnka. Fasola podskakiwała lekko. Nie dojrzał ani jednego uszkodzonego ziarenka.
Tokue wyłączyła gaz, zanim cały płyn wyparował, i przykryła naczynie deską do krojenia – „żeby doszła”, tak powiedziała. Dla Sentarō wszystko, co robiła, było zupełną nowością.
– Skomplikowana sprawa, prawda?
– Przecież trzeba ugościć.
– W sensie, że klientów?
– Nie, fasolę.
– Fasolę?
– Przyjechała aż z Kanady.
Po chwili staruszka zdjęła deskę i dolała zimnej wody. Płukała fasolę wiele razy, gładząc ziarenka opuszkami palców, aż płyn zrobił się przezroczysty. Cały czas trzymała twarz tuż nad garnkiem. „Prawie jakby przeczesywała piasek w poszukiwaniu złota” – pomyślał Sentarō.
– Jeszcze nikt nie pracował tutaj z takim oddaniem.
– Wszystko trzeba robić porządnie od początku do końca, inaczej zmarnujemy tylko czas, który już włożyliśmy w pracę.
Mężczyzna mógł tylko stać i patrzeć z rękami założonymi na piersiach.
– Ale… W sensie, cały czas mnie to zastanawia, co pani tam widzi?
– Słucham?
– Nachyla się pani cały czas na tym garem, na co pani patrzy?
– Ja tylko robię to, co jeszcze mogę.
– Co jeszcze pani może?
– Szefie, dźwignij garnek.
Zamienili się miejscami. Sentarō podniósł naczynie obiema rękami i przelał zawartość do sita leżącego w zlewie. Jego oczom ukazała się ugotowana fasola.
– Ale… piękna. – Pochylił się do przodu. Musiał jej to przyznać, miała fach w ręku. Tyle się gotowały, a i tak każde ziarenko zachowało kształt i jędrność. Aż lśniły, wszystkie razem i każde z osobna. Kiedy Sentarō próbował robić an, większość fasolek na tym etapie była już popękana.
– Czyli tak powinny wyglądać. Nie wiedziałem – powiedział zafascynowany.
Tokue uśmiechnęła się, wzruszając ramionami.
– Czy ty naprawdę robiłeś to kiedyś sam?
– No… Próbowałem.
– Wiele nauki przed tobą.
Teraz Sentarō miał zabrać się do pracy. Najpierw należało przygotować syrop. Wlał do miedzianego garnka dwa litry wody, doprowadził ją do wrzenia i wsypał dwa i pół kilograma drobnego cukru. Starsza pani stała przy nim i tłumaczyła, na co musi zwracać uwagę.
Dalej mieszać delikatnie, nawet kiedy cukier całkiem się rozpuści. Nie gotować zbyt gwałtownie. Delikatnie wrzucić ugotowaną fasolę. Bardzo, bardzo uważać, żeby ogień nie był za mocny.
Mężczyzna jakoś sobie radził. Nadeszła pora na mieszanie azuki z syropem.
– Teraz kluczowy etap. Momentalnie się przypala, trzeba cały czas przesuwać łopatką po dnie – mówiła Tokue, wsypując sól do garnka. Sentarō słyszał o tym po raz pierwszy w życiu.
„Wiesz, jak się przypali, to koniec”.
„Trzymaj łopatkę bardziej pionowo”.
„Mieszaj szybciej”.
„Nie machaj nią tak nerwowo”.
Rzucała drobiazgowe instrukcje jedna za drugą. Mężczyzna czuł, jak pot spływa mu po twarzy i szyi – wcale nie tylko przez to, że stał przy parującym garnku.
„Babcia ma rację” – pomyślał.
Kiedy sam próbował robić an, zawsze wykładał się na tym etapie. Gęsta, słodka masa łatwo przywierała do dna, więc smażył ją długo na malutkim gazie, ale przez to traciła ona na jakości. Żeby przyrządzić pastę z fasoli o odpowiedniej teksturze i wyglądzie, należało odparowywać ją na sporym gazie, cały czas mieszając, aby się nie przypaliła. Innymi słowy, gotowanie an wymagało pewnej śmiałości.
Sentarō poruszał łopatką, co jakiś czas ocierając pot z czoła rękawem. Nagle, ku jego zaskoczeniu, Tokue powiedziała: „Już starczy, wyłączyć gaz”.
– Ale jeszcze jest całkiem rzadkie.
– Tak ma być. Właśnie teraz trzeba przestać.
– Ale przecież…
Masa w garnku była zbyt płynna, żeby w ogóle nazwać ją an. Mężczyzna może i nie radził sobie najlepiej z gotowaniem, lecz na nakładaniu pasty znał się doskonale. Przy takiej gęstości wyciekłaby spomiędzy placków.
Gdy tak myślał, nadal mieszając przy zgaszonym gazie, masa zaczęła nabierać odpowiedniej gęstości. Tokue rozłożyła ścierkę na desce do krojenia.
– Teraz odstawimy na chwilę, żeby stężało. Potem weźmiesz łopatkę i przełożysz wszystko tutaj.
– Ale że co?
– An, który właśnie wymieszałeś.
„Niby jak?” – pomyślał Sentarō. Staruszka wzięła od niego drewnianą szpatułkę.
– Zróbmy sobie przerwę, szefie.
[1] Obihiro – miejscowość w południowej części wyspy Hokkaido; Tanba – miejscowość w prefekturze Hyogo, w zachodniej części wyspy Honsiu – przyp. tłum.