O ile się nie mylę, jest to pierwsza książka z zakresu historii języka recenzowana w naszym serwisie. Nic też dziwnego, że trafiła właśnie do mnie, skoro mam przyjemność być jedynym filologiem wśród politologów, prawników, historyków i przedstawicieli kilku innych zawodów. Pewnie zresztą nieprędko trafi się kolejna, bo temat ów nie jest zbyt intensywnie eksploatowany, a tym bardziej nie w sposób dostępny dla przeciętnego Czytelnika. Tym bardziej należy się cieszyć, że Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego oferuje tę pozycję o niezbyt zachęcającym, co prawda, tytule, ale wcale interesującej zawartość.
Na 260 stronach (plus bibliografia i indeks) Peter Burke, wykładowca na uniwersytecie w Cambridge, prezentuje historię ogółu języków wczesnonowożytnej (a więc od schyłku średniowiecza) Europy. Dowie się więc Czytelnik, jak zmieniała się rola łaciny i że wbrew pozorom w pewnych aspektach mowa Cycerona trzymała się dzielnie przez dość długi czas. Zrozumie – przynajmniej do pewnego stopnia – procesy, z których w dłuższej perspektywie zrodziły się współczesne języki narodowe. Pozna rolę, jaką w tych procesach odegrały jednostki wybitne, ale też zupełnie anonimowe na przykład drukarze.
Dla Polaka książka ta będzie tym ciekawsza, że przeczyta tu sporo o naszym kraju. W końcu byliśmy w tym okresie autentycznym mocarstwem, nic więc dziwnego, że i polski język miał wówczas większe znaczenie niż dziś. A trzeba dodać, że większość z tych informacji to nie suche dane statystyczne, ale raczej pożyteczne ciekawostki czy też anegdotki. Ot, choćby ta o polskim ambasadorze zruganym przez królową Elżbietę. Albo ta o Danielu Defoe – ten od Robinsona, a jakże – który dziwił się, że obcokrajowiec znający łacinę może swobodnie poruszać się po Polsce i porozumieć się, z kim trzeba. W tym momencie Polak znający klasykę naszej literatury powinien skojarzyć scenkę z „Potopu”, gdy pan Zagłoba wyraża oburzenie, iż zagadnięty po łacinie szwedzki wojak nie jest w stanie udzielić w tym języku odpowiedzi.
Bodaj największą wadą książki Burke'a jest fakt, że aby naprawdę, w pełni ją zrozumieć, potrzebna jest znajomość co najmniej jednego języka obcego – angielskiego – a najlepiej dwóch. Tym drugim powinien być francuski lub hiszpański. Po co? Ano po to, aby zrozumieć obficie występujące obcojęzyczne cytaty. I jeszcze a propos hiszpańskiego: literę J czyta się w tym języku jako [h], w związku z czym Nebrija to [nebriha], a tym samym w dopełniaczu mamy „Nebrijy”, nie zaś „Nebriji”.
Książka Burke'a nie odkrywa właściwie niczego nowego, jest tylko kompilacją prac (także niepublikowanych) innych naukowców. Porusza jednak mało znany temat, a przy tym czyni to w sposób w miarę przystępny. Mówię „w miarę”, gdyż jest to mimo wszystko pozycja naukowa i nie sposób przeczytać jej jednym tchem, ale jednak nie napisano jej nazbyt hermetycznym stylem, a przy tym czytanie umilają liczne anegdotki. Książka nie jest oczywiście skierowana do ogółu Czytelników, ale warto mieć świadomość jej istnienia. Jest bowiem naprawdę wartościowa.