Autor recenzji: Monika Tuchowska,
KulturatkaW dzisiejszych czasach mówi się dużo o tym, że można być „panem swojego czasu”. Na każdym kroku napotykamy poradniki jak to zrobić, planery pomagające w zarządzaniu czasem, czy aplikacje dostarczające różnego rodzaju statystyki. Możemy mieć je wszystkie, ale nieunikniona prawda i tak dosięgnie nas niezależnie od pochodzenia, statusu społecznego, czy epoki, w której żyjemy: czas to jedyna siła, która rządzi życiem wszystkich ludzi, a którą ludzie rządzić nie mogą. I o tym właśnie opowiada wielobarwna książka Christopha Ransmayra.
Cesarski zegarmistrz to historia Alistera Coxa, słynnego angielskiego zegarmistrza i twórcy automatów, który przybywa do Chin na zaproszenie cesarza. Dwa lata wcześniej jego ukochana córka zachorowała i zmarła mając zaledwie pięć lat. Od tego czasu bohater tkwi w żałobie, całkowicie straciwszy zapał do pracy. Propozycja chińskiego cesarza jest dla niego nadzieją na odzyskanie chęci do życia i pasji tworzenia tego, co kocha. Władca początkowo zleca mu stworzenie dwóch zegarów – jednego, który pokazywałby zmienność tempa upływu czasu tak, jak odbiera go dziecko i drugiego, który mierzyłby czas do śmierci z perspektywy człowieka umierającego. Stworzenie trzeciego zegara, który według życzenia cesarza pozwoliłby mu ostatecznie zapanować nad czasem i wiecznością, okazuje się jednak niebezpieczne.
Postać zegarmistrza miała swój pierwowzór w rzeczywistości. W XVIII wieku istniał faktycznie twórca wyjątkowych zegarów o nazwisku Cox, który dostarczał swoje wynalazki chińskiemu cesarzowi. Nigdy jednak nie doszło do ich spotkania. W swojej książce Ransmayr daje im zatem drugą szansę na poznanie się. Autor jednocześnie sam wykorzystuje tę okazję do wypełnienia książki filozoficznymi rozważaniami na temat upływu czasu.
„Cesarski zegarmistrz” to również zderzenie dwóch różnych kultur – Wschodu i Zachodu. Cox i jego towarzysze początkowo oczarowani egzotyką chińskiego cesarstwa, wkrótce odkrywają mniej atrakcyjne aspekty funkcjonowania dworu w Zakazanym Mieście. Poddani czczą wszechmogącego i wszechobecnego władcę niczym boga. Jedno niewłaściwe spojrzenie w jego kierunku, czy dotknięcie jednej z wielu konkubin może skończyć się śmiercią.
Christoph Ransmayr posiada niepowtarzalny styl pisania, którego rytm doceni jedynie wprawiony czytelnik. Książka praktycznie pozbawiona jest dialogów, a długie zdania niejednokrotnie ciągną się przez cały paragraf. Powieść wypełniona jest wielobarwnymi opisami, które tworzą czasem malownicze i zmysłowe, a czasem pełne okrucieństwa obrazy. Fabuła schodzi tutaj na daleki plan. Polecam tę książkę głównie ambitnym czytelnikom, którzy będą delektować się refleksjami zawartymi w tym nietuzinkowym dziele.