GWINEA RÓWNIKOWA
Uznano mnie za szaleńca. Kiedy to byłem szalony?
Jedyne moje szaleństwo to szaleństwo dla wolności,
lecz kiedy wolność została osiągnięta,
szaleństwo odeszło ode mnie raz na zawsze.
Francisco Macías Nguema, pierwszy prezydent Gwinei Równikowej, 16 stycznia 1969
Z krawędzi wulkanicznej skały, wznoszącej się pośród wypiętrzonych tropikalnych chmur nad Gwineą Równikową, wydaje się, jakby nie było stolicy, jakby zbocza opadały na niewielkie pasmo nizinnego lasu, które kończy się rąbkiem niezamieszkanych zatoczek i przylądków, zanim ostatecznie ziemię wchłonie Ocean Atlantycki. Jest noc i można odnieść wrażenie, że na dole nie ma żywej duszy – nie widać reflektorów samochodowych ani nikłych światełek przy łóżkach, żadna żywa istota nie ogląda piękna lasów deszczowych tropikalnej wyspy, stygnących po kolejnym upalnym dniu w równikowej Afryce Zachodniej. A jednak, gdy przyjrzeć się dokładniej, między drzewami widać ciemniejsze plamy. Zaczynają wyłaniać się cienie: blask księżyca na poniszczonych blaszanych dachach, wyżłobione w błocie koleiny, łączące ze sobą skupiska chat; ciche hiszpańskie kościółki o grubych murach, żarzące się ogniska, przy których śpią żołnierze pod wysokim murem obronnym pałacu prezydenckiego. Nawet tutaj nie ma prądu, a żołnierze żywią się nieświeżymi owocami albo małymi zwierzętami, które udaje im się schwytać w sidła w pobliskim lesie.
W hiszpańskiej willi we wschodniej części stolicy Raimundo junior zasnął obok jedenastu braci i sióstr. Nie ma pojęcia, co zaszło ostatnio w kraju, więc śpi spokojnie, lecz w przyległym pokoju jego ojciec czuwa nerwowo. Jako człowiek na wysokim stanowisku był świadkiem działań niektórych prezydenta, a ochrona dzieci i czterech żon oznacza dla niego życie w ciągłym lęku. Nie wie jednak, że jego nazwisko, Raimundo Ela Nve, znajduje się na liście skazańców, lista de asesinados. Wcale nie przeszkadza w tym fakt, że należy do warstwy rządzącej. Nazwisko Raimunda jest na liście już od trzech miesięcy.
W całym Malabo chaty i budy są ciche, fontanny przy hiszpańskiej katedrze zamulone i pozapychane, jej wysokie wrota od lat zamknięte na kłódkę – nie słychać odgłosów samochodu czy radia: nic, tylko cisza i ciemność. W pobliskim żółtym budynku nagle jednak podnoszą się jakieś głosy, a w ciemności można dostrzec migoczące słabe światło żarówek. To więzienie Black Beach. Ludzie poruszają się szybko. Błyskają latarki, mężczyźni biegną. Niektórzy wykonują nocą w więzieniu ważne zadania. Z jednego bloku do drugiego niosą się krzyki. Dwóch więźniów ciągnie między sobą trzeciego. Jego stopy zwisają nad ziemią. Jest nagi. Inny upadł. Ma związane ręce na plecach. Spoza metalowych drzwi wywlekają innych ludzi. Cały tłum mundurów gromadzi się teraz wokół głównego bloku. Życie toczy się w tym jednym budynku, za okratowanymi oknami i wysokimi murami z betonu. Niektórzy z mundurowych trzymają w rękach metalowe pałki i kiedy wciągają do środka krzyczących więźniów, dochodzi do szarpaniny, ponieważ ci próbują się zapierać, wyrywać i kopać, prowadzeni do pomieszczenia obok biura, bo jest to miejsce, gdzie nikt się nie chce znaleźć.
Gdy znowu zapad cisza, przychodzi grupa sprzątaczy z miotłami i wiadrami, aby zmyć krew z kamiennej podłogi. Ciała, które straciły już swój ludzki kształt, są wywlekane za bramę więzienia i wrzucane do otwartego dołu.
Często sam Obiang pojawia się w Black Beach, aby sprawdzić, czy praca przebiega jak należy. Jego pełny tytuł to pułkownik Teodoro Obiang Nguema Mbasogo, gubernator wojskowy wyspy Bioko, na której znajduje się stolica kraju oraz szef państwowej służby bezpieczeństwa.
Dzisiaj jednak nie ma w więzieniu komendanta Obianga. Jest 2 sierpnia 1979 roku i odbywają się właśnie tajne spotkania z jego udziałem. Obiang jest niewysokim mężczyzną o dumnej postawie z głębokimi zmarszczkami wokół ust i brwiami przypominającymi przypięte czarne ćmy. Nic się nie dzieje w Black Beach bez jego rozkazu. Niektórzy mówią, że lubi wysiłek fizyczny, kiedy reszta stolicy śpi. Oczywiście przychodzi nadzorować swoich ludzi przy pracy. Wielu świadków może to potwierdzić. Dla niektórych twarzy Obianga jest ostatnią, jaką chcieliby zobaczyć. Dzisiaj jednak ma ważniejsze sprawy do załatwienia ze swoim wujem. Francisco Macías Nguema, nazywany po prostu Macíasem, jest prezydentem Gwinei Równikowej od czasu uzyskania przez nią niepodległości w 1968 roku. Podczas jedenastu lat rządów Macíasa Obiang i inni członkowie rodziny utworzyli wewnętrzny krąg władzy. Obiang jest uważany za osobę numer dwa w Gwinei Równikowej. Zresztą prawie wszyscy na wysokich stanowiskach państwowych należą do rodziny, lecz właściwie trudno mówić o istnieniu jakiegoś rządu, ministerstwa stoją puste, urzędnikom nie płaci się od miesięcy i niewielu pamięta ostatnią sesję zgromadzenia narodowego.
Dzisiejszej nocy Macías przebywa z dala od prezydenckiego pałacu, więc jego strażnicy mogą spać spokojnie na swoich posterunkach. Na wysokich murach założono druty elektryczne. Macías boi się tak bardzo, że od prawie pięciu lat nie sypia w pałacu i rzadko odwiedza stolicę. Podejrzenia o spiski oznaczają, że trzeba zgładzić mnóstwo przeciwników: intelektualistów, urzędników państwowych, członków parlamentu, a nawet niektórych najbliższych sojuszników i współpracowników z grona ministrów. Liczba zamordowanych i tych, którzy na zawsze zniknęli, jest niemożliwa do ustalenia. Palono całe wioski, aby się pozbyć jednego domniemanego buntownika. Członkowie milicji, nad którymi nikt nie sprawował kontroli, mordowały ludzi na ulicach albo zakopywały po szyje w piasku na pożarcie mrówkom. Odbywały się pośpieszne masowe egzekucje, a nocami regularnie oczyszczano więzienia z zagłodzonych i chorych. Gwinea Równikowa ma tylko 300 000 mieszkańców, a liczba śmiertelnych ofiar reżimu może sięgać jednej czwartej populacji, proporcjonalnie jest ich zatem więcej niż ofiar stalinizmu.
Nawet sam Macías miał obawy co do swoich władz umysłowych. Kiedy przejął rządy, udał się potajemnie do psychiatry w Barcelonie, ale teraz, po latach, trudno byłoby mu odwiedzić miejscowego lekarza – nie dlatego, że wiadomości o jego stanie zdrowia mogłyby wywołać zamach stanu, lecz dlatego, że w Gwinei Równikowej nie ma już lekarzy: albo nie żyją albo wyemigrowali. Cokolwiek zalecił hiszpański doktor, zdawało się nie odnosić skutku, a Macías trwał w uzależnieniu od marihuany i silnego napoju halucynogennego o nazwie iboga. Stawał się przez to jeszcze bardziej nieprzewidywalny. Nie dało się zapomnieć o tym, jak w Boże Narodzenie 1975 roku zarządził powieszenie 150 „przeciwników” na narodowym stadionie piłkarskim i jak odgrywano ten spektakl przy dźwiękach wesołej muzyki. „To były piękne dni – rozbrzmiewała melodia, gdy zakładano skazańcom pętle na szyje – i miały wieczne trwać, śpiewać i tańczyć mieliśmy bez końca …”
Większa część terytorium Gwinei Równikowej leży z dala od stałego lądu. Część kontynentalna, Mbini, to niewielki skrawek ziemi z lasami deszczowymi i leniwymi rzekami na zachodnim wybrzeżu Afryki, tuż powyżej równika. Można się tam dostać przez Zatokę Bonny, ale nie ma żadnych łodzi, bo Macías kazał je skonfiskować albo zniszczyć, aby uniemożliwić ludziom ucieczkę. Na jego rozkaz wzdłuż granicy lądowej z Kamerunem i Gabonem powstały zamaskowane doły i ogrodzenia z ostro zakończonych pali. Pomimo tych przeszkód, jednej trzeciej ludności udało się zbiec.
Dzisiejszej nocy Macías przebywa w pobliżu granicy z Gabonem, w prastarej osadzie Mongomo, gdzie wybudował sobie zespół pałacowy. Jest tutaj schron, w którym mógłby się ukryć przed zamachowcami i obóz wojskowy, siedziba jego gwardii przybocznej. Nie brakuje nawet małego więzienia. Macías jak zwykle wędruje samotnie po swojej posiadłości, mamrocząc i wykrzykując imiona swoich ofiar. Obok ma kolekcję ludzkich czaszek, którym oddaje cześć, wierząc, że obdarzą go większą mocą. Postępuje zgodnie z tradycją plemienia Fang, do którego należy, jednak nie uśmierza to jego obłędu. Ostatnio kazał służącym przygotować stół dla ośmiu gości, a potem usiadł przy nim sam i rozmawiał z umarłymi. Prezydent Macías, „Przedziwny Cud”, jest niebezpiecznie chory umysłowo. Niedaleko przechowuje w ukryciu zawartość Skarbu Narodowego. Niektórzy mówią, że zgromadził ponad sto milionów dolarów w obcej walucie.
Tymczasem w stolicy na wyspie komendant Obiang czuwa w napięciu. Jeżeli jutrzejszy plan się nie powiedzie, czeka go śmierć. Podobnie jak wszystkich, którzy uczestniczyli w jego tajnych naradach, a byli to głównie krewni prezydenta. Więzy rodzinne nie dają jednak żadnej ochrony, tak samo zresztą jak pochodzenie od dawnych hiszpańskich władców Gwinei Równikowej.
Brzegiem rzeki Campo idą rzędem kobiety, zręcznie torując sobie drogę przez ociekające wilgocią paprocie, wąską ścieżką, a potem w dół na błotnisty szelf. Bez ociągania wchodzą ze swoimi wiklinowymi koszami do brunatnej wody. Rośliny wodne poruszają się z prądem rzeki, żółtozielone i złotawe pasma pobłyskują w strumieniach wodospadów. Kobiety wyławiają rośliny i kładą je w zarośla, by wyschły. Jeśli uda im się złapać w wodzie żabę, później też ją ugotują.
Chatki w pastelowych kolorach na zboczach Kogo opadają ku plaży. W opuszczonej Sali lekcyjnej słychać, jak fale uderzają o brzeg. Uszkodzony portret Macíasa zwisa z gołej ściany. W suchych trawach, przebijających się przez podłogę śpią żmije.
W Malabo pusta jezdnią Alei Niepodległości idzie mężczyzna, trzymając w garści kilka papierosów. Kiedyś sprzedawał owoce: ciemnoczerwone mango, banany, ananasy – ułożone w rzędach, przyozdobione gałązkami imbiru i fioletowej orchidei. Teraz rozkłada pojedyncze papierosy na poboczu drogi obok pudełka trudno dostępnych zapałek z nadzieją, że dzisiaj trafi się klient.
Raimundo nie pojmował, jak wysoką pozycję zajmował jego ojciec wśród członków reżimu. Prawdę mówiąc, nie wiedział nawet, że to jest reżim, jeszcze nie wtedy, gdy na błotnistych drogach utrzymywały się świeże ślady butów hiszpańskich kolonistów, a w stolicy nadal stały bielone werandy.