O duszy
Z książka tą powinni zapoznać się w pierwszym rzędzie ci, którzy jej i tak nie przeczytają – duszpasterze i katecheci
„Anatomia duszy" zaświadcza o polskim wariancie zjawiska, które na przykładzie Wielkiej Brytanii z rozpaczliwą trafnością rozpoznał John Gray: „kult, jaki rozwinął się wokół śmierci księżnej Diany, sugeruje, że podczas gdy kraj jest z całą pewnością postchrześcijański, nie stał się bynajmniej świecki. Religia tradycyjna jest w odwrocie, ale racjonalność bynajmniej jej nie zastąpiła. W społeczeństwie nowoczesnym kwitną ciemne kulty i millenaryzmy".
Joanna Tokarska-Bakir /2006-06-05
Jak wyjaśnić, że ktoś, kto zabiera się do pisania tekstu o rozprawie Dariusza Czai „Anatomia duszy", rozprawie o zawinionym przez naukę złym stanie duszy współczesnej, bierze z półki przypadkową książkę psychologiczną, otwiera ją na chybił trafił i czyta: „Racjonalna część umysłu wie, że życie nie ma, oczywiście, sensu, że nie istnieje coś takiego jak dusza, że ludzie nie zajmują w przyrodzie uprzywilejowanego miejsca, ale czy można żyć z przekonaniem, że życie jest bezsensowne?".
Prawda pokolenia
Teza jak teza, chodzi o to, jak na nią trafiliśmy. Co tu właściwie zaszło: zbieg okoliczności, Jungowska „synchroniczność akauzalna"? Dało o sobie znać „pole morfogenetetyczne" Ruperta Shaldrake'a? Przemówiła za sobą dotknięta do żywego „dusza zbiorowa" Berta Hellingera? A może po prostu, jak twierdzi Czaja, niewiara w duszę jest tak powszechna, że można ją znaleźć w pierwszej lepszej książce psychologicznej? Pytania pogłębiają konfuzję. Pewny jest tylko brak odpowiedzi.
Wokół tego braku (a także paru innych) Dariusz Czaja, jeden z najciekawszych polskich antropologów średniego pokolenia, osnuł własną opowieść o duszy. Chodzi mu o to, jak ma się dziś to słowo przedwcześnie odesłane do lamusa, słowo z rejestru słów „starych" i coraz bardziej obcych. Czaja sprawdza to w trybie klasycznego wywiadu etnograficznego, który on i jego studenci przeprowadzali pod koniec lat 90. ze swoimi rówieśnikami, a także ludźmi od siebie starszymi (brakuje wyraźnego „adresu" rozmówców, choćby w postaci ich wieku czy miejsca zamieszkania), z którymi wszakże – to nowość w badaniu etnograficznym – rozmawiali jak równy z równym, po partnersku, a więc komunikując się w jakimś sensie sami ze sobą. Dla mnie to ważne, bo w takim razie badanie Czai dotyczy czegoś, co Sławomir Mrożek nazywa „prawdą pokolenia". Być może, choć jestem o parę lat starsza, także i mojego pokolenia. Tej prawdy dotąd nie opowiedzieliśmy, bo było za wcześnie. Za chwilę będzie za późno.
Książka rozwija się w trybie trzech wyłaniających się kolejno elementów, które wszakże nie pokrywają się z podziałem zasugerowanym przez Autora. Pierwszym jest archeologia judeochrześcijańskich wyobrażeń o duszy, bardzo porządny i systematyczny przegląd zagadnienia opisywanego zarówno w porządku historii problemu, jak i historii pojęć. Krok drugi to wyłonienie i skomentowanie źródeł etnograficznych zgromadzonych podczas badań własnych. Finałem rozprawy, zatytułowanym „Kontury sporu", jest żarliwa filipika przeciw bezdusznej nowoczesnej nauce, zakończona erudycyjnym komentarzem w kwestii perspektyw „przetrwania duszy", „ocalenia duszy", duszy jako prasłowa (tak kwalifikował ją Aleksander Brückner), które nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa.
Starannie przemyślana i świetnie napisana rozprawa Czai ustanawia wysoki standard gatunku, który w polskiej etnografii wiąże się ze zbyt rzadko przypominanymi nazwiskami trzech nieżyjących mistrzów: Jana Stanisława Bystronia, Adama Gładysza, Jacka Olędzkiego. Ustanawia zarazem bardzo wysoki poziom debaty, na którym można podjąć z nią spór. Bowiem jest to książka otwarcie polemiczna, kontrowersyjna w najlepszym tego słowa znaczeniu, pobudzająca myślowo w stopniu rzadko w dzisiejszej naszej humanistyce spotykanym.
Zaradna dusza
Z rozprawą Czai powinni zapoznać się w pierwszym rzędzie ci, którzy jej i tak nie przeczytają – duszpasterze i katecheci. Podobnie jak powinni przejrzeć wyniki badań profesora teologii Józefa Baniaka, z których wynika, że w Polsce liczba katolików gotowych oddać życie dla Boga zmniejszyła się z 55 proc. w latach 60. do 20 proc. obecnie, a także (to już informacja za „Więzią" z 2003 r.), że w Zmartwychwstanie wierzy ledwie 66 proc. Jakiś czas temu prasa komentowała z upodobaniem różnicę stopnia wiarygodności nieba i piekła w oczach tej samej grupy: 71 proc. wierzy w miłą, ale już tylko 41 proc. w ponurą perspektywę echatologiczną. Socjologowie religii, których ostatnimi czasy w Polsce niepokojąco przybywa, podkreślają: w Polsce jest więcej osób deklarujących wiarę niż tych, które wiedzą, w co wierzą, szerzy się bezradność poznawcza w sprawach religijnych.
Zabrzmi to arogancko, ale znam wielu etnografów, którzy potwierdzą moje słowa: cytowani badacze nie mają racji. „Bezradność poznawcza w sprawach religijnych" jest specyfiką religijności ludowej w każdym czasie i miejscu. Oglądana z bliska, badana inteligentnymi narzędziami, dyskretniejszymi niż sondaż telefoniczny czy płatna masowa ankieta, zaskakująco często okazuje się jednak czymś zgoła przeciwnym: poznawczą „zaradnością", z jaką wypełnia się teologiczne luki, mitologicznym majsterkowaniem, które pod pozorem infantylizmu skrywa prawdziwie żywą wyobraźnię religijną. Książka Czai, podobnie jak wcześniej studia całej plejady etnografów i etnologów od Seweryna Udzieli po Claude'a Lévi-Straussa, zaświadcza o podobnym zjawisku; w przypadku badań Czai choćby o trwałości wyobrażeń o duszy, które znajdziemy w studiach klasyka etnografii Słowiańszczyzny Kazimierza Moszyńskiego.
Zupełnie inną sprawą jest to, jak taka religijna „superprodukcja" ma się do wymogów instytucjonalnej ortodoksji. Etnografów zachwyca życie religii, nie zaś jej zgodność z dogmatyką. Uproszczeniem byłoby jednak sądzić, że religijność ludowa to synonim nieokiełznanej heterodoksji. Zdarza się bowiem, że to właśnie pogardzana „infantylna" pobożność przechowuje te elementy chrześcijaństwa, które z katolickiej teologii odeszły i dopiero po latach zostają docenione (starałam się je opisać w książce „Obraz osobliwy"). Dystans czasu oddzieli to, co było nic nieznaczącą nowinką, od tego, co – jak mówili parafianie księdza Józefa Tischnera – faktycznie „cosi worce".
Biedna dusza
Powiedziawszy to wszystko o żywotności religii ludowej, powinnam zachwycić się wywiadami przytaczanymi w „Anatomii duszy". Niestety, wpędziły mnie one w czarną melancholię i tym kolorem zabarwi się też mój tekst.
Bo czym jest dusza dla ludzi, z którymi rozmawia Czaja? Silnikiem, baterią, energią (np. elektrostatyczną), ładunkiem, polem (np. magnetycznym), aurą, antymaterią, „dziesięć do potęgi dwunastej komórek", funkcją falową, fizyką kwantową, zapłonem, motorem, katalizatorem, akumulatorem, administratorem (systemu) i superwajzerem. Jest też różnymi innymi figurami, ale po silnej dawce technokosmosu moja wyobraźnia zafiksowała się trwale na technice. Co tu kryć, nie mam serca do tej poetyki. To nie jest nawet science fiction, to jest jakaś obłąkańcza fiction of science! Ignotum bezpruderyjnie przechodzi tu w ignotum i nikogo to szczególnie nie dziwi.
A przecież Czaja nie rozmawia z prostaczkami. Z upodobaniem mówią mu oni o swoich „ścisłych umysłach", asertywnie zapewniają o „bezwyznaniowości", chełpliwie o „genomach" i „chromosomach". Mądrzą się i puszą. Nawet niewierzący mają całkowitą jasność w sprawach religii: „Jestem co prawda niewierzący, ale dusza może pochodzić tylko od Boga". Są sobą zachwyceni, wszystkowiedzący i złotouści. Autorytet katechizmu? Jaki autorytet? Nauka, to jest autorytet.
Najważniejszym autorytetem jest jednak to, co komu w duszy gra. Nawet wierzący martwią się przede wszystkim o swoje bezcenne, osobowe ja: „Moją obawą związaną z duszą po śmierci jest to, że dusza wraca do swojej przyczyny sprawczej, do swojego Absolutu, do Boga, zespala się z Absolutem, stapia się z nim. I obawiam się, że ona zatraca się w tym Absolucie, traci swoją indywidualność, swoją samoświadomość, świadomość swojej odrębności. Ja jestem teraz człowiekiem tutaj na ziemi i w kategoriach egoistycznych (...) chciałbym zachować wspomnienia ziemskie, że byłem tą konkretną osobą uwięzioną w tym ciele". Atrofia pojęcia grzechu, który został ludziom przez psychologię wyperswadowany. Sąd Ostateczny jako przesąd. Zachować naszą cenną osobowość, po śmierci nie mamy innych zmartwień. Może to i jest religijność typu ludowego (najwyższy czas uściślić tę kategorię), ale nie wolno tego pomylić z tradycyjną religijnością ludową, jednak dużo mądrzejszą, do czego zaraz wrócę.
„Anatomia duszy" zaświadcza o polskim wariancie zjawiska, które na przykładzie Wielkiej Brytanii z rozpaczliwą trafnością rozpoznał John Gray: „Kult, jaki rozwinął się wokół śmierci księżnej Diany sugeruje, że podczas gdy kraj jest z całą pewnością postchrześcijański, nie stał się bynajmniej świecki. Religia tradycyjna jest w odwrocie, ale racjonalność bynajmniej jej nie zastąpiła. W społeczeństwie nowoczesnym kwitną ciemne kulty i millenaryzmy. Obfituje ono w nowe krótkotrwałe religie, które rozbłyskują i giną". Diagnoza społeczeństwa brytyjskiego może się komuś wydawać abstrakcyjna w kraju, w którym 99 proc. społeczeństwa itd. itp. Nie ma przymusu, można jej nie brać pod uwagę. Ale ja mam dobre prawo przyrównać podobną politykę do „leczenia snem" (określenie Jerzego Jedlickiego).
Badania Czai miały dotyczyć duszy i w znacznej mierze z obietnicy się wywiązują. Tyle że przy okazji są też oryginalną, późniejszą o lat 30 ilustracją tezy Allana Blooma o tym, jak tzw. szkolnictwo otwarte skutecznie zamyka umysły. Przykład? „Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby okazało się, że jest coś po drugiej stronie drzwi. Na razie w to nie wierzę". Inny: „Sprawdzę po śmierci". Kolejny: „Dusza czy jest? Nie sprawdzałem". Odwrotność Pascalowskiego zakładu: nie mam nic przeciwko temu, „żeby coś było", ale właśnie śpieszę się na imprezę. Są młodzi i beztroscy. Będą żyć wiecznie.
Dwie diagnozy
Nie wiem, kogo mi bardziej szkoda: ich czy nas, których – zakładam – powyższa wizja szokuje. Wiem jednak, że tych młodych dogmatyków „technokosmosu" pod żadnym pozorem nie wolno traktować protekcjonalnie. A tak są niekiedy traktowani w książce Czai. Autor postępuje niezrozumiale: z jednej strony, jego praca jest namiętnym krzykiem przeciw duszożerczej nauce. Z drugiej, przenikanie naukowych pseudowyjaśnień w język i metaforykę rozmówców nie budzi jego niepokoju. W dyskusji z Czesławem Miłoszem, troskającym się w tomie „Druga przestrzeń" o los wyobrażeń pośmiertnych, Czaja pisze: „Wyobraźnia potoczna nie musi troszczyć się o »zwrot« tej [drugiej] przestrzeni, bo najwyraźniej jej nie utraciła zupełnie". Zdanie niejasne: w ogóle jej nie utraciła, czy też nie całkiem ją utraciła? Tak czy owak, czy na obecności słów-ozdobników, słów-martwych metafor, słów używanych bez zobowiązań można budować nadzieję na cokolwiek poza tym, że życie przetrwa?
Gdzie Czaja pisze: „ogromna różnorodność i wielowątkowość pomysłów", ja widzę monotonię i ubóstwo. W rozdziale „»Dusza« żyje" nasuwa mi się natrętnie: czy aby na pewno? Dlatego pytam: po co upodmiotawiać pustosłowie? Długie cytaty mijają się z celem, skoro rozmówcy nie mają nic do powiedzenia. Wrażenie potęgują jeszcze niektóre komentarze dowcipkującego Autora („metafora tekstylna" – o duszy w ubraniu ciała, „metafora awiacyjna" – o duszy latającej; „dom spokojnej starości", „biuro rzeczy znalezionych" – o miejscu pobytu dusz bezcielesnych) – zamiast przydawać ich słowom znaczenia, jeszcze bardziej je z nich wymywają.
Książka Czai pilnie potrzebuje jednego: uważnej krytyki pozyskanych źródeł. Nie wiemy, kim naprawdę, w przyziemnym socjologicznym sensie tego słowa, są ludzie, z którymi rozmawiano. W jakim są wieku? Co studiują? Gdzie mieszkają? Jakiej są płci? W jakich warunkach odbywały się rozmowy? Pytanie to nie jest bez znaczenia, jako że podmiotem klasycznego wywiadu etnograficznego byli ludzie starsi, do których zwracano się po wiedzę, którą tylko oni mogli przekazać. Taka relacja nie występuje, gdy rozmawiają ze sobą równolatkowie, na przykład przy piwie w pubie. Ze względu na gry społeczne, jakie w niej zachodzą, rozmowa równolatków może stwarzać relację maskującą rzeczywistość: jedni na drugich na potęgę chcą wywrzeć wrażenie.
Podobne znaczenie ma relacja płci w rozmowie. Odnoszę wrażenie, że w wypowiedziach przytoczonych w książce Czai pojawiają się dwa, niewykluczone, że „genderowe" – to znaczy związane z tym, jak płcie wzajemnie się postrzegają i jak są społecznie postrzegane, nie zaś z tym, jakie są naprawdę – stereotypy światopoglądowe. Pierwszy, „męski", wyraża się w języku stechnicyzowanym, szpanerskim, ironicznym. Drugi, „żeński" – w mowie infantylnej, czułostkowej, nie liczącej się ze słowami. Czaja zaniedbał ten aspekt zagadnienia. Czytelnik w istocie nie wie, jaki zakres ma opisywane przez niego alarmujące zjawisko.
***
Rozmówcy Czai naprawdę różnią się od ludzi, których ciągle jeszcze można w Polsce spotkać, przede wszystkim na wsi, choć nie tylko. Ludzi mniej wykształconych, mniej pewnych siebie, mniej rozmownych. Mówiących innym językiem. Mówiących na przykład: dusza człowieka przebywa w oczach, jak człowiek umiera, to mu oczy pękają...
Każdy etnograf ma własne wyobrażenia o zawodzie, zna też powód, dla którego jest etnografem. Dzięki książce Dariusza Czai uświadomiłam sobie, że mój osobisty powód ściśle wiąże się z tamtymi ludźmi i z tamtym językiem. Do innych nie mam po prostu serca i słuchu. Że idealizuję lud? Niewątpliwie. „Ludowy kanon, poczucie, pewność, że jest jakaś kultura, coś wyższego, wobec czego jesteśmy poniżej, ale trzeba, bo warto, starać się być na poziomie tegoż, a przynajmniej, że trza być w butach na weselu, jest w zaniku" (Sławomir Mrożek, „Dziennik powrotu"). Bardzo to widać w wypowiedziach zebranych w „Anatomii duszy".
0.00 zł